Skip to main content

Włodzimierz Dzieduszycki we wstępie do Przewodnika po Muzeum im. Dzieduszyckich (1895) opisując okoliczności powstania muzeum, wspomniał o „licznych moich podróżach po różnych częściach kraju”, które odbywał pięćdziesiąt lat wcześniej.

W 1847 roku – po śmierci ojca Józefa (1776–1847) – Włodzimierz odziedziczył dobra, które znajdowały się we wszystkich trzech zaborach oraz na rosyjskim Podolu. Administrowanie rozproszonym majątkiem oraz ogrom innych obowiązków spowodowanych m. in. aktywnością społeczną wymagało od niego licznych podróży. Pamiątką po jednej z nich jest dokument, który widzimy poniżej.

Paszporty i wizy były w połowie XIX wieku – podobnie jak i dzisiaj – doświadczeniem wszystkich podróżujących po Europie, ale dla mieszkańców podzielonej pomiędzy zaborców Rzeczypospolitej przemieszczanie się było szczególnie utrudnione, zwłaszcza na terenie zaboru rosyjskiego. Granicami zostały podzielone wsi, miasteczka, majątki, rodziny i prowadzone interesy. Tak się też rzecz miała i z Włodzimierzem Dzieduszyckim, który najczęściej podróżował pomiędzy Lwowem, Poturzycą, Zarzeczem i Pieniakami, ale też  do Jaryszowa, Tarnawatki czy Konarzewa. Bardzo niechętnie przekraczał granicę rosyjską. Pewnie już się nie dowiemy, jaki był cel podróży, którą odbył do Kijowa zimą 1851 roku.

Zachowany paszport-wiza Włodzimierza Dzieduszyckiego został wydany 8 lutego 1851 roku w Kijowie na przejazd przez Równo i Krzemieniec do miasteczka Radziwi­łłów. Kosztował 7 rubli i 77 kopiejek.

Przejście graniczne Radziwiłłów – Brody (1915), polona.pl

Radziwiłłów w okresie zaborów był rosyjską stacją graniczną na granicy z Austro-Węgrami, na której służbę graniczną po 1850 roku pełnili wyłącznie Rosjanie. Po stronie austro-węgierskiej stacją graniczną były Brody, których obywatelem honorowym Włodzimierz został mianowany wiele lat później.

Przejście graniczne (1900–1910), polona.pl

Liczne podróże i wszystkie związane z nimi trudy były przyczyną, dla której wiosną 1855 roku Włodzimierz z żoną Alfonsyną – tuż przed narodzinami pierwszej córki Klementyny –  przenieśli się z ukochanych Pieniak do Lwowa i zamieszkali przy ul. Kurkowej 15. O swoim nowym nabytku pisał w liście do Józefa Stasińskiego, który był administratorem i pełnomocnikiem jego dóbr w Wielkopolsce: „ kupiliśmy we Lwowie domek z ogrodem, bo mając tu interesa muszę często bywać, a już sprzykrzyło mi się tłuc po karczmach i cudzych domach” (K. Karolczak, s. 159).

O podróżach Włodzimierza i Alfonsyny , które małżonkowie odbywali w celach turystycznych lub kuracyjnych można przeczytać w książce Kazimierza Karolczaka Dzieduszyccy. Dzieje rodu. Linia poturzycko-zarzecka, Kraków 2001:

Podróże

Włodzimierz i Alfonsyna nigdy nie wyjechali jednocześnie ze wszystkimi dziećmi za granicę. W pierwszych latach małżeństwa podróże takie były stosunkowo uciążliwe, jako że rewolucja komunikacyjna dokonywana przez kolej dopiero wkraczała do Galicji, a poruszanie się przez wiele dni dyliżansem z małymi dziećmi zbyt ryzykowne. Czteroletnie różnice wieku pomiędzy potomstwem sprawiały, że przez dwadzieścia pierwszych lat małżeństwa zawsze w rodzinie było jakieś małe dziecko, a pamiętać musimy, że Alfonsyna urodziła jeszcze przynajmniej dwie córki, które zmarły w młodości. Małżonkowie przyzwyczaili się więc do oddzielnych wyjazdów „do wód”, przy czym matce towarzyszyła później na ogół któraś ze starszych córek, panna do towarzystwa (Leszczyńska, Świerzawska, Zajączkowska i in.) i służąca, a Włodzimierz bardzo często zabierał z sobą, prócz osobistego służącego, lekarza domowego Madeyskiego. Dopiero w latach osiemdziesiątych, a więc już po zamążpójściu dwóch najstarszych córek, Dzieduszyccy wyjeżdżali na dłużej razem w towarzystwie Maryni i Jadzi.

Wydawać by się mogło, że ziemianin pokroju Włodzimierza Dzieduszyckiego, posiadający majątki rozproszone w trzech różnych państwach, musiał spędzać znaczną część swego życia w podróżach. Bez wątpienia nie uniknąłby tego, gdyby chciał osobiście zarządzać wszystkimi dobrami, ale hrabia nigdy nie miał takich ambicji. Poruszał się najczęściej pomiędzy Lwowem, Poturzycą, Zarzeczem i Pieniakami, a wyjazdy do Jaryszowa, Tarnawatki czy Konarzewa odbywał nie częściej, jak raz na kilka lat. W wieku dojrzałym szczególnie niechętnie przekraczał granicę rosyjską.

Stale przebywał w Galicji, gdzie utrzymywał cztery pałace, stanowiące wygodne zaplecze dla całej jego rodziny. Alfonsyna z córkami wyjeżdżała najczęściej do Pieniak, rzadziej do Zarzecza. Poturzycy raczej nie lubiła, przebywała tam krótko, towarzysząc zazwyczaj mężowi. Tamtejszy pałac wyraźnie jej nie odpowiadał, ale rozumiała sentyment Włodzimierza do miejsca, w którym spędził młodość. Podróże pomiędzy wymienionymi miejscowościami nasiliły się po otwarciu połączeń kolejowych ze Lwowem. Najwcześniej dotyczyło to Zarzecza, położonego w niewielkiej odległości od Przeworska, do którego od strony Krakowa pierwszy pociąg dotarł 14 listopada 1859 roku, a dwa lata później funkcjonowała już cała linia Kraków-Lwów1. Położenie torów kolejowych na wschód od Lwowa, w kierunku granicy rosyjskiej, pozwalało w ciągu kilku godzin dotrzeć do Brodów, a stamtąd już końmi do Pieniak. Lepszy kontakt Lwowa z Poturzycą zapewniał pociąg do Sokala, a po zbudowaniu odcinka Rawa Ruska-Jarosław Dzieduszyccy zyskali także możliwość bezpośredniego dotarcia z Poturzycy do Zarzecza (z pominięciem Lwowa).

O ile Alfonsyna wyjeżdżała ze Lwowa głównie w miesiącach letnich (czasem na święta Bożego Narodzenia), o tyle Włodzimierz wykorzystywał przede wszystkim miesiące zimowe do polowań w lasach poturzyckich (na dziki) lub pieniackich. Mniej udane (i rzadsze) były na ogół łowy zarzeckie.

Podróże do Krakowa miały zazwyczaj charakter służbowo-prywatny, jako że hrabia Włodzimierz wykorzystywał pobyt na zjazdach, wystawach czy też różnego typu posiedzeniach do odwiedzania nie tylko swoich krakowskich przyjaciół (Józef Mayer, ciotka Siemieńska, Tarnowscy itd.), ale i córki Klementyny Szembekowej mieszkającej początkowo w pobliskiej Porębie, a potem w samym mieście. W miarę upływu czasu coraz częstszym celem wyjazdów rodziny Dzieduszyckich stawał się Wiedeń. Atrakcyjność stolicy podnosiła nie tylko bliskość dworu, ale skupienie tam najważniejszych instytucji państwowych, kulturalnych i gospodarczych. Nawet ograniczony udział Włodzimierza w życiu politycznym zmuszał go do pokazywania się przynajmniej na posiedzeniach Izby Panów oraz do sporadycznego udziału w uroczystościach dworskich. Z większym entuzjazmem udzielał się natomiast w różnego typu komisjach i organizacjach muzealnych.

Podczas pobytu w Wiedniu Dzieduszyccy bardzo intensywnie korzystali z oferty tamtejszych instytucji kulturalnych, bywając niemal codziennie w teatrach i na koncertach. Stolica przyciągała arystokrację całej monarchii, ale ziemianie galicyjscy niezbyt chętnie wychodzili poza tradycyjnie polskie kręgi towarzyskie. Stanowiąc w Wiedniu grupę dość elitarną, przenosili jednak na tamtejszy grunt swoje prowincjonalne animozje i podziały. Odbijały się one w prowadzonych. tam typowo polskich salonach towarzyskich. Dzieduszyccy bywali najczęściej w Weinhausie, siedzibie Jerzów Czartoryskich, oraz u Ziemiałkowskich. W karnawale zapraszani byli na liczne bale, a sami prowadzili tzw. dom otwarty, przyjmując zamieszkałych w Wiedniu Polaków: posłów do Rady Państwa i Izby Panów, wysokich urzędników ministerialnych. Dorastające córki przyciągały też do ich saloniku wiedeńską,,kolonię” młodzieży polskiej związanej ze stolicą początkiem kariery urzędniczej bądź wojskowej2.

Włodzimierz najchętniej przebywał w towarzystwie przyrodników i muzealników, podobnych do siebie pasjonatów wywodzących się z różnych (najczęściej nie arystokratycznych) kręgów społecznych. O swoich przyjazdach do Wiednia zawiadamiał więc prócz Ziemiałkowskiego i Zaleskiego, także Exnera. Udziału w posiedzeniach Izby Panów nie traktował obowiązkowo. Ważniejsze były dla niego zebrania różnych komisji centralnych, wystawy rolnicze, przyrodnicze, a szczególnie ornitologiczne. Regularnie kontaktował się z kolekcjonerami, antykwariuszami i bibliofilami. Wszystko to sprawiało, że w Wiedniu bywał stosunkowo często, co jego wieloletni przyjaciel i zapalony myśliwy Leopold Starzeński skwitował dowcipnym wierszykiem:

Jaśnie Panie! Ty nie wiesz, co się u nas stało:

Członków „,Łowca” tu grono teraz się zebrało,

Korzystając, że w Wiedniu ciągle teraz siedzisz,

I postępów garncarstwa w Europie śledzisz,

W Twojej nieobecności zebranie zwołali

I tam najniepoczciwsze wnioski uchwalali.

Nie dość, że napisali do Sejmu podanie,

Byś na wiosnę do słonek nie mógł strzelać, Panie!

Ale jeszcze haniebną popełnili zdradę:

Lisi ród na wieczystą oddając zagładę.

Nędza u nas dlatego, że nasi Panowie

Siedzą w Wiedniu, Paryżu, – nie w Warszawie, Lwowie.

Posłuchaj rady lisa! …bo to rada zdrowa:

Wiedeń zostaw już Niemcom – a Ty pilnuj Lwowa!3.

Oddzielnym zagadnieniem były wyjazdy Dzieduszyckich „do wód”. Przed ślubem Włodzimierz wyjeżdżał najpierw z matką, potem z Franciszkiem Kleczkowskim, a w końcu z kimś z dalszej rodziny. W 1851 roku był z Aleksandrem Dzieduszyckim w modnej wówczas wśród Polaków Ostendzie 4 oraz w Londynie. W pierwszych latach małżeństwa wyjazdy kuracyjne były stosunkowo rzadkie, potem coraz częstsze i dłuższe, co wiązało się z dolegliwościami zdrowotnymi nie tylko Włodzimierza i Alfonsyny, ale również ich córki Maryni. Pod koniec życia Włodzimierz spędzał poza Galicją kilka miesięcy w roku (z reguły całą zimę).

Kurację odbywano najczęściej w Wiesbaden, Franzensbadzie, Kaltenleutgeben (na południe od Wiednia), w Karlsbadzie. Wyjątkowo hrabia spędzał kilkanaście dni w Truskawcu, Zakopanem czy Szczawnicy. Brak dogodnych połączeń kolejowych z krajowymi miejscowościami wypoczynkowymi sprawiał, że łatwiej było dojechać do kurortów czeskich czy niemieckich aniżeli krajowych.

Wyjazdy kuracyjne Dzieduszyckich planował lekarz domowy Władysław Madeyski, który wcześniej konsultował się ze znanymi medykami lwowskimi. Podstawową trudnością przy ich wytyczaniu było uwzględnienie potrzeb kuracyjnych nie tylko Włodzimierza, ale też jego żony Alfonsyny i córki Marii (późniejszej Tadeuszowej Cieńskiej). Przed dłuższymi kuracjami zasięgano jeszcze porady prof. Korczyńskiego w Krakowie oraz poleconych przez niego specjalistów wiedeńskich, jako że szlak podróży najczęściej wiódł przez stolicę monarchii posiadającą w miarę dobre połączenia kolejowe z całą niemal Europą oraz banki umożliwiające otwarcie kont kredytowych na zaplanowanej trasie.

Kurację rozpoczynano zazwyczaj na terenie Austrii lub Niemiec, gdzie małżonkowie korzystali przeważnie z dwóch różnych, ale niezbyt oddalonych uzdrowisk, oferujących odpowiadające im właściwości klimatyczne. Włodzimierz przez wiele lat chętnie zatrzymywał się np. w Wiesbaden, podczas gdy Alfonsyna przebywała w tym samym czasie z córką w Bad Ems. Urozmaiceniem takiej kuracji były wzajemne odwiedziny bądź spotkania podczas ,,wycieczek” do innych miejscowości. W początkach września, gdy temperatura stopniowo spadała, a sezon kuracyjny w uzdrowiskach niemieckich dobiegał końca, Dzieduszyccy przenosili się na południe Europy. Mimo udogodnień komunikacyjnych podróży swej nie odbywali pospiesznie, ale łączyli ją ze zwiedzaniem ważniejszych miejscowości na trasie (np. Norymbergii, czy Monachium). Włodzimierz nie pomijał zwłaszcza wszelkiego typu muzeów i wystaw, a zadaniem towarzyszącego mu w podróżach lekarza Madeyskiego było zwiedzanie miejscowych szpitali i zapoznawanie się z nowymi metodami leczenia.

Dłuższy postój podczas przeprawy przez Alpy urządzano w modnym wówczas Merano. Miasteczko to, położone w malowniczej dolinie rzeki Passer i otoczone wysokimi górami, przyciągało w tym czasie wiele znakomitości, włącznie z członkami panującej rodziny Habsburgów. Potrzeba „pokazania się” w tym snobistycznym towarzystwie pchała tam głównie Włodzimierza, który często bez żadnego powodu lubił po prostu złożyć wyrazy uszanowania członkom rodziny panującej. Otoczenie hrabiego traktowało te swoiste oznaki próżności z wyrozumiałością, a u polityków postawa taka wzbudzała z jednej strony szacunek, a z drugiej zdziwienie, że robi to bezinteresownie. Atmosfery Merano – dosłownie i w przenośni – nie lubiła natomiast Alfonsyna, która czuła się źle w towarzystwie, gdzie wszelkie konwenanse podporządkowane były karierom politycznym, a szacunek mierzono wpływami posiadanymi w kręgach dworskich. Oficjalnie pobyt w tym górskim kurorcie skracała do niezbędnego minimum, narzekając na … brak powietrza i panujący w nim zaduch 5.

W Merano przebywała też dość liczna grupa Polaków, wśród których dłuższy czas brylowała żona Filipa Zaleskiego, ministra do spraw Galicji w rządzie wiedeńskim. Prawdziwa „moda” na Merano panowała natomiast wśród arystokracji austriackiej, a przyczynę tego niektórzy upatrywali w częstych pobytach w kurorcie dworu cesarskiego. Sporo rodzin spędzało tu z dziećmi całą zimę, sporadycznie tylko wyjeżdżając do Wiednia. Włodzimierz Dzieduszycki miał w tym środowisku wielu znajomych, z którymi spotykał się przy okazji posiedzeń różnego typu organizacji i komitetów oraz obrad Izby Panów. Jego krąg towarzyski był więc w Merano dużo szerszy aniżeli innych Polaków, którzy ograniczali się do wzajemnych wizyt oraz spotkań na spacerach i w kawiarniach.

W październiku Dzieduszyccy przenosili się jeszcze bardziej na południe: do Włoch lub na Istrię. Tak długich wyjazdów kuracyjnych nie odbywano oczywiście co roku, ale w ostatnich latach życia Włodzimierz Dzieduszycki zimę spędzał zazwyczaj w coraz popularniejszej wśród Polaków Abacji (Opatii) nad Adriatykiem, a do Galicji wracał na Wielkanoc. Na kilkumiesięczny pobyt zabierano własnego kucharza, wynajmowano umeblowaną willę, w której znajdowało się dostatecznie dużo miejsca, by przyjmować odwiedziny innych członków rodziny (córek, zięciów, wnucząt). Koszty utrzymania zmniejszały przysyłane koleją z Galicji drób i dziczyzna 6.

Za: K. Karolczak, Dzieduszyccy. Dzieje rodu. Linia poturzycko-zarzecka, Kraków 2001, s. 159; 139–143.

Ilustracja na stronie głównej pochodzi z polona.pl

  1. CPAH, f. 64, op. 1, spr. 265: List Adolfa Gelinka do Włodzimierza Dzieduszyckiego z 13 listopada 1859 r.
  2. Wspomnienia Stanisława Cieńskiego, t. I, op. cit., s. 107.
  3. Lis denuncjat (Scena z aktu III), fragment ,,poematu” L. Starzeńskiego wpisanego do słynnej poturzyckiej Księgi myśliwskiej, a przedrukowany w pierwszych rocznikach „Łowca”. Przytacza go

    także A. Piskor, op. cit., s. 208; G. Brzęk, Muzeum… op. cit., s. 81; Wspomnienia Stanisława Cieńskiego, t. 1, op. cit., s. 107.

  4. W połowie września 1851 r. w Ostendzie byli m.in. Skrzyńscy, Jordanowie, Karol Langic z Krakowa, Rosnowscy, Krasińscy, Emilia Działyńska (żona Zygmunta) z córkami, Skórzewscy, Bnińscy i in. List Włodzimierza Dzieduszyckiego do matki Pauliny z 13 września 1851 r. Rkps w zbiorach Izabeli z Bojanowskich Dzieduszyckiej.
  5. CPAH, f. 64, op. 1, spr. 7: Dziennik Włodzimierza Dzieduszyckiego z 1889 r., s. 90.
  6. Przesyłki te realizowano regularnie co kilka dni. Np. na przełomie roku 1897/98 wysłano z Zarzecza: 22 grudnia – rogacza; 28 grudnia – 2 zające; 31 grudnia – indyka; 4 stycznia – rogacza. CPAII, f. 64, op. 1, spr. 34 i 35: Materiały (1897, 1898).