Skip to main content

Zapraszamy do udziału w Konkursie historyczno-przyrodniczym im. Włodzimierza Dzieduszyckiego, do którego organizacji pchnęła nas pasja – jak wierzymy – odziedziczona po twórcy muzeum przyrodniczego we Lwowie.

Cztery lata temu odbyła się pierwsza z cyklu konferencji naukowych poświęconych Włodzimierzowi Dzieduszyckiemu z okazji 200. rocznicy jego urodzin. Wykład o wnuku Włodzimierza – też Włodzimierzu – wygłosił wówczas prof. Maciej Luniak z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN.

„Pana Włodzimierza poznałem w latach 50., gdy jako licealista, a potem student przychodziłem do Instytutu, między innymi na jego pogadanki o ptakach. Potem, od 1960 roku, gdy pracowałem tam jako ornitolog, był on już na emeryturze, ale nadal bywał w Instytucie wykonując prace zlecone”.

Wspólna praca i pasja ornitologiczna zaowocowały przyjaźnią, której wyrazem były m.in. kartki pocztowe, które panowie wysyłali do siebie z okazji świąt.

Włodzimierz jun. w Instytucie pełnił głównie rolę muzealnika i popularyzatora wiedzy ornitologicznej. Jego ówczesne pogadanki o ptakach skierowane do uczniów i studentów przypominają postać jego dziadka, dla którego najważniejszym celem w działalności muzealniczej było przekazanie wiedzy o rodzimych zasobach przyrodniczych młodszym pokoleniom. Włodzimierz sen. nie miał wątpliwości, że jego praca przyniesie w przyszłości owoce w postaci pokoleń młodych ludzi wychowanych w szacunku do przyrody własnego kraju.

Przewodnik po Muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie, Lwów 1895

Czy pasje można dziedziczyć? Na pewno można je przekazywać. Włodzimierz jun. był nie tylko kustoszem muzeum zbudowanego przez dziadka, ale również autorem przyrodniczych gawęd, w których wybrzmiewa nie tylko ogromna miłość do przyrody, ale przede wszystkim chęć zrozumienia zasad, jakie w niej panują. Na jego Gawędach starego leśnika pisanych żywym, często bardzo emocjonalnym językiem, wychowują się kolejne pokolenia młodych adeptów wiedzy przyrodniczej. Zapraszamy do lektury kilku fragmentów z Gawęd, ale wcześniej przyjrzyjmy się pięknym rysunkom jego syna Tytusa Dzieduszyckiego – biologa z wykształcenia, artysty z powołania – który wykonał ilustracje do niektórych opowiadań swojego ojca.

 

Zapraszamy do lektury kilku fragmentów z Gawęd starego leśnika.

O pluszczu:

„Zainteresowałem się, jak ten pozornie nieprzystosowany do nurkowania ptaszek chwyta swą zdobycz na dnie potoków. Udało mi się to kiedyś widzieć dokładnie we wschodnich Karpatach. U stóp góry Czywczyn wpada do Czeremoszu potok Dobryń. Zauważyłem, że w miejscu, gdzie Dobryń płynie nieco spokojniej i tworzy cichszą toń, jak Huculi tamtejsi mówią – „płeso”, często przylatuje pluszcz i tam właśnie nurkuje. Nad tym „płesem” było na kilka metrów wysokie urwisko, a pod nim woda przejrzysta jak kryształ, że każdy kamyk, każde ziarnko piasku na dnie można było policzyć. Zasiadłem tam z silną lornetką i… zobaczyłem. Pluszcz nie może nurkować jak ptaki pływające siłą nóg zaopatrzonych w płetwy. Radzi sobie inaczej. Rozpędza się nad strumieniem w powietrzu i siłą tego rozpędu wpada w wodę. Na dnie strumienia chwyta łapkami kamień. Ale prąd potoków górskich jest bystry, więc mógłby go zerwać. I na to znalazł pluszcz radę. Otwiera skrzydła i nastawia pod takim kątem, że go prąd do dna przyciska. Wtedy zaczyna dzióbkiem przewracać kamyki na dnie i co się tam pod nimi kryje – raczki, larwy owadów, robaki – chwyta w dziób i gdy już ma pełny, wynosi na powierzchnię i zjada”. (Gawędy starego leśnika, Warszawa 2021, s. 24)

Ptasie bitwy:

„Pewnego dnia zjawiło się na widowni czwarte [woleoczko]. Trzymało się w pobliżu, ale odosobnione. A w naszej trójce od razu się namiętności rozigrały do niemożliwych granic. Okazało się, że ten nowy przybysz to samiczka, a dotychczasowa trójka – to trójka hultajska młodych kawalerów. Natychmiast rozpoczęły się między nimi walki, aż pierze wkoło latało. Trwało tak dwa dni, aż trzeciego – znikła samiczka, a z nią jeden z kawalerów. Co prawda niezbyt daleko się wyprowadzili, bo w odległości jakich 150 metrów wyśledziłem ich, jak pod korzeniami starej olchy budowali gniazdo. W parę dni po zniknięciu tej pary zjawiła się druga samiczka i znowu po dwu dniach walki wyprowadziła się z drugim kawalerem. Gdzie się umieścili – nie udało mi się wytropić. Natomiast pozostały kawaler też znalazł sobie towarzyszkę i z nią usłali sobie gniazdko w tym samym wykrocie, tylko w innym splocie korzeni. Kwatera kawalerów pozostała pusta. Widocznie była za wielka na normalne gniazdo”. (Gawędy starego leśnika, Warszawa 2021, s. 27–28)

O dudkach:

„A teraz przejdźmy do zarzutu, który się często stawia dudkowi: że śmierdzi. Nieprawda! Dudek jako taki nie śmierdzi. Więc skąd o nim ta opinia? To zbrodniarze rozpowszechnili tę plotkę o dudku! Tak, zbrodniarze, bo ci, co wybierają gniazda ptasie!

Tylko pisklęta dudka śmierdzą. Dopóki nie porosną w piórka, przyroda tak urządziła, że ich gruczoł tłuszczowy wydziela wraz z tłuszczem pewien olejek, mocno niepachnący, co je chroni przed wyjadaniem przez różne łasice i wiewiórki, lubiące odwiedzać w celach rabunkowych gniazda w dziuplach. Za zjawieniem się w gnieździe wroga uczucie strachu wywołuje u piskląt gwałtowny skurcz gruczołu i owa cuchnąca ciecz wytryska nawet na dość znaczną odległość, zmuszając intruza do rejterady”. (Gawędy starego leśnika, Warszawa 2021, s. 32)

Podglądanie kukułki:

„Kukułki bardzo lubią podrzucać swe jaja właśnie pokrzewkom. Wprawdzie znane „kukanie” wydaje tylko samiec kukułki, ale wiadomo, że samce mają swoje rewiry, których strzegą zazdrośnie, a samiczki włóczą się po świecie i zalatują to tu, to tam do któregoś samczyka w odwiedziny. Jeśli jednak chodzi o złożenie jajka w cudzym gnieździe, to wtedy musi samiec pomagać. Skojarzywszy te wszystkie wiadomości szedłem na ową polankę z myślą podpatrzenia kukułki i tych chytrości, jakich używa, by swoje jajko podrzucić. Bardzo ostrożnie podszedłem do gniazda pokrzewek, bo są one bardzo nieufne przy gnieździe, a nieostrożnie przepłoszone wyrzekają się nawet gniazdka i jajek. Gniazdko było już całkiem na wykończeniu i leżały w nim dwa jajka. Wiedziałem, że to jeszcze nie cały lęg, bo pokrzewka ma zwykle cztery lub pięć jaj. Wszystko układało się jak najlepiej. Usadowiłem się więc jak najwygodniej w krzaku olchowym naprzeciw gniazda pokrzewki i czekałem. Siedziałem tak dość długo. Pokrzewki od czasu do czasu przylatywały – to jedna, to druga – przynosiły jakiś materiał na gniazdko i coś przy nim poprawiały. Dokładnie zobaczyć nie mogłem, co robiły, bo samo gniazdko było zanadto zakryte. W pewnej chwili dość wysoko na drzewie, ale w pobliżu gniazda mignął mi bury cień. Lornetka pomogła stwierdzić, że była to kukułka-samiczka. Siedziała swoim zwyczajem na dość grubej gałęzi (kukułki mają łapki bardzo niedołężne i słabe i dlatego obejmowanie nimi cienkich gałązek tak mocno, by ten chwyt trzymał, stanowi dla nich wielką trudność) i przypatrywała się otoczeniu. Kto jednak miał choć trochę zmysłu obserwacyjnego, musiał zauważyć, że śledzi ona każdy ruch pokrzewek i postęp w budowie gniazda. Za mną w olszynce odzywało się od czasu do czasu kukanie samca. Miałem wszelkie dane po temu, że tym razem zobaczę na pewno to, o co mi chodziło: podrzucanie jajka przez kukułkę”. (Gawędy starego leśnika, Warszawa 2021, s. 34–35)

Kruki i błyskotki:

„Że kruki nie lubią zmian w otoczeniu, miałem możność obserwować wiele razy. Wystarczyło, że na wiosnę grządki kwiatowe przed domem zostały przekopane, a już kruki z najwyższą nieufnością omijały te czarne pasy i dopiero po kilku dniach przekonywały się, że to nic groźnego. W rogu ogrodu postawiliśmy sobie altankę. Długi czas omijały ją z daleka i dopiero, gdyśmy częściej zaczęli w niej przesiadywać, to i one za nami przychodziły. „Kradzenie” okazało się też raczej zmysłem obserwacyjnym i niechęcią do przedmiotów niestonowanych z otoczeniem. Kruk „kradnie” przedmioty błyszczące dlatego, że są czymś nienormalnym w otoczeniu. Na to miałem szereg dowodów. Gdy na czarnych przekopanych grządkach kwiatowych zaczynały wyrastać z ziemi grubsze zielone pędy np. tulipanów, to z początku każdy taki zielony, odbijający od czarnego tła pęd wyrywały. Musieliśmy ponakrywać grządki gałęziami świerkowymi. Gdy roślinność już dosyć podrosła, zdjęliśmy gałęzie i wtedy kruki uznały, że wszystko w porządku – ale gdy na zielonym tle rabatek zaczęły zakwitać pierwsze barwne kwiaty, zrywały każdy. Musieliśmy kruki na pewien czas zamknąć w klatce, bo byśmy nie mieli ani jednego kwiatka. Dopiero gdy rabaty równo zakwitły, znowu kruki uznały, że wszystko w porządku i szkód nie robiły”. (Gawędy starego leśnika, Warszawa 2021, s. 44)

Związek Rodowy Dzieduszyckich dziękuje profesorowi Maciejowi Luniakowi za podarowane kartki, które Pan Profesor otrzymał od Włodzimierza Dzieduszyckiego.

MD