Skip to main content

28 listopada 1922 roku 34 letni Stanisław Dzieduszycki (1888-1960) ożenił się z Anną z Komierowskich (1897-1967).  Ślub odbył się „u Zmartwychwstańców”, czyli w Kościele Zmartwychwstania Pańskiego w Krakowie o godzinie 11.00. Państwo młodzi pojechali do kościoła karetą zaprzężoną w siwe konie, panna młoda z bukietem tuberoz w dłoni, które wciąż miała przy sobie (jeszcze pachniały!), kiedy po przyjęciu rodzinnym późnym wieczorem wsiadali do pociągu do Stryja, aby dojechać do Sokołowa, położonego na południe od Lwowa.

Stanisław i Anna z Komierowskich Dzieduszycka 28 listopada 1922 r.

Stanisław był młodszym synem Anny i Tadeusza Dzieduszyckich1. Urodził się w Niesłuchowie w 1888 roku.

Od lewej na górze: Tadeusz Dzieduszycki, Anna Dzieduszycka, Stanisław Dzieduszycki, Anna Dzieduszycka z dziećmi: Różą, Pawłem, Klementyną, Włodzimierzem i Stanisławem na rękach.

Po studiach rolniczych na Uniwersytecie Jagielońskim odbył służbę wojskową, a po wybuchu I wojny światowej wyruszył z Krakowa na front ze swoją baterią artylerii konnej. Walczył jako żołnierz armii austro-węgierskiej. Był adiutantem gen. Tadeusza Rozwadowskiego. W wojsku spędził prawie 10 lat.

Anna urodziła się „w najcudniejszym kąciku świata” w Sobolowie w 1897 roku. Była najstarszą córką Konstantego (1854-1916) i Heleny z Gniewoszów (1870-1949)2. W 1913 roku zdała z powodzeniem maturę i przez rok uczyła się w Brugii w Belgii, w angielskim klasztorze Augustianek, skąd wróciła w przeddzień wybuchu I wojny światowej 31 lipca 1914 roku. W czasie wojny pracowała w Czerwonym Krzyżu oraz zrobiła kurs pielęgniarski, aby opiekować się rannymi w ambulatorium na ul. Warszawskiej w Krakowie. Jednocześnie od 1915 roku przez pięć lat studiowała rysunek i rzeźbę.

Zamieszkali w drewnianym, myśliwskim domu zbudowanym przez Stanisława Matkowskiego około 1890 roku na piwnicach zburzonego zamku, który od wieków znajdował się w rękach Dzieduszyckich. Wuj zapisał swój majątek Stanisławowi w 1907 roku3. Małżonkowie spędzili tam 17 lat szczęśliwego życia i doczekali się w nim siedmiorga dzieci: Heleny (ur. 1924), Anny (ur. 1925), Kazimierza (1926-1997), Marii (1928-2003), Barbary (1929-2019), Agnieszki (ur. 1931), Zofii (ur. 1932). Najmłodszy Paweł urodził się już w Zarzeczu (ur.1941), do którego uciekli w przededniu II wojny światowej. Ten szczęśliwy, choć bardzo trudny i pełen wyrzeczeń czas, został opisany we wspomnieniach Anny i Stanisława, ich dzieci oraz administratora i przyjaciela Eugeniusza Bredichina4. We wspomnieniach Anny ten czas budowania wspólnego życia określony był później jako „ciche życie w królestwie naszym”.

Od lewej: Helena, Agnieszka, Anna, Zosia, Kazimierz, Maria

Kiedy przyjechali do zasypanego śniegiem Sokołowa, w progu przywitał ich służący Michał Misków, który ocalił dom wraz z wyposażeniem w czasie wojny i dbał o niego z niezwykłą troską. „Weszłam z przyjemnością do pokoi ogrzanych do przesady przez poczciwego Michała. Unosił się jakiś miły swojski zapach polan drzewnych, które tu były jedynym opałem w piecach i mieszało się z zielnym zapachem olbrzymich chryzantem, stojących po wszystkich kątach. Wszędzie prawie posadzki pokryte były dywanem obejmującym cały pokój. W swoim pokoju na I piętrze ucieszyłam się widokiem starego biureczka otrzymanego z domu, a które wyglądało tu jakby dawno zadomowione. Nie ma co mówić: całość robiła wrażenie tak zaciszne, wygodne i miłe, że trudno to wyrazić”5.

Salon w Sokołowie; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

 

Biblioteka w Sokołowie; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

 

Biblioteka w Sokołowie; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

 

Pokój jadalny w Sokołowie; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

 

Pokój Anny Dzieduszyckiej; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

Dom zachował się w bardzo dobrym stanie, ale rodzinny majątek był zniszczony przez wojnę i wymagał ogromu prac. Stanisław z Anną zajęli się z zapałem jego gruntowną odbudową, która zaczęła przynosić oczekiwane rezultaty już po kilku latach. Przez cały ten czas żyli skromnie, a jedynym zbytkiem, jak wspominała Anna, był wspaniały park z rzadkimi odmianami drzew, imponujący ogród pełen przepięknych kwiatów, owoców i warzyw. Podobno był tam nawet łan szparagów.

W swoich wspomnieniach Stanisław pisał:

„Do Sokołowa przyjechałem jesienią 1921 r. Gdzie zastałem opłakane stosunki. Na folwarku jeden kulawy koń porzucony z taborów jakiejś armii, jedna staruszka krowa – to cały inwentarz żywy. Uprzęże, wozy, pługi, brony zupełnie zniszczone. Cały użyteczny sprzęt i inwentarz gospodarczy zarekwirowany, zrabowany i zniszczony. Gumna zastałem puste, kasa pusta, a co gorsze zaległe pobory służby i podatki. Kapitał ulokowany w banku w przedwojennych papierach wartościowych w ¾ stracił całkowicie wartość, a reszta była nie do spieniężenia z powodu ogólnego zubożenia i przy powszechnym poszukiwaniu pieniędzy na odbudowę i inwestycje. Nikt nie miał oszczędności, które by chciał lokować w papiery wartościowe. Wszystkie pieniądze w kraju były w szybkim obrocie, a kredyt bardzo trudny, krótkoterminowy, na bardzo wysoki procent. Na uruchomienie gospodarstwa, na jego rozbudowę i kapitał obrotowy, trzeba było wydobyć pieniądze z wewnątrz majątku, z jego substancji i inwestować przede wszystkim w szybko rentownej się produkcji6.

Sokołów

Cały majątek liczył początkowo około tysiąca ha (z Łanami Sokołowskimi, Dzieduszycami Wielkimi i Małymi). Stanisław zdecydował się na parcelację części ziem, ponieważ nie chciał zaciągać ryzykownego kredytu. Za uzyskaną gotówkę kupił narzędzia rolnicze, inwentarz, postawił budynki na nowym folwarku oraz rozpoczął na nieużytkach budowę stawów rybnych.

W rodzinnej pamięci zachowała się opowieść o kłopotach ze sprzedażą karpi w pobliskim Morszynie:  „Miał kłopot (administrator E. Bredichin) ze zdobyciem kawałeczka miejsca na placu, a chciał także obniżyć cenę, żeby ryby były bardziej dostępne dla mniej zamożnych i łatwiej sprzedawalne. Cały handel był w rękach Żydów i nie można się było przebić. Bre­dichin, jako sprytny człowiek ze wschodu, wpadł na dobry pomysł. Przyszedł w piątek w dniu targowym na rynek i zaczął wielkimi krokami odmierzać coś na placu i pomrukując notował w notesie. Przysłano jakiegoś chłopaka z zapytaniem: Co pan robi? Bredichin mu na to: Pan hrabia Dzieduszycki będzie tu budował wielką halę rybną! I w krótkim czasie znalazło się miejsce na sprzedaż naszych ryb”7.

Stanisław wrócił do pomysłu sprzed wojny, aby założyć w Sokołowie i Niesłuchowie szkółki róż, kwiatów ozdobnych i drzew owocowych. Na początku znajdowały się one w postawionych w ogrodzie szklarniach, ale już po kilku latach powstało z nich duże przedsiębiorstwo pod nazwą Szkółki Ogrodowe St. i R. hr. Dzieduszyckich w Sokołowie i Niesłuchowie, które szybko stało się jednym z najlepszych w dwudziestoleciu międzywojennym. Majątkiem zarządzał osobiście. Produkcja rozwijała się znakomicie, a skuteczną reklamę zapewniało uczestnictwo w wystawach ogrodniczych i rolniczych. Największe sukcesy Stanisław odniósł na dwóch poznańskich wystawach – Jubileuszowej Wystawie Ogrodniczej w 1926 roku i na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1929 roku, przywożąc z nich złote medale.

Cennik szkółek ogrodniczych Stanisława Dzieduszyckiego

Bardzo dużo wysiłku w prowadzenie gospodarstwa wkładała też Anna, która oprócz wychowania dzieci i prowadzenia domu,  z powodzeniem zajęła się hodowlą drobiu oraz sprzedażą owoców. Razem z Michałem Matwiejewem8 zajmowała się też sprawami technicznymi w domu – tapicerowali własnoręczne fotele – a ich największym wspólnym dziełem wtedy było założenie wodociągu, który samodzielnie wymyśliła. Udało się go sfinansować ze sprzedaży karety odziedziczonej wraz z majątkiem po wuju Matkowskim.

„Stach zachęcał mnie do chowania drobiu, abym miała jakieś dochody z działu kobiecego, a także aby zachęcić ludzi wokoło do hodowli dobrych ras. Często naradzaliśmy się w tej sprawie, na której się nie znałam. Stach sprowadził przez Towarzystwo Gospodarcze rasowe gęsi, indyki i kury sussexy. Siedziało to wszystko na jajach po różnych komórkach, gęsi się nie udały, kury gdzieś się tam plątały, a sukcesem było moich 70 indyków wychowanych przez nową gospodynię-kucharkę panią Nowakową. Biegało to wszędzie poza obejściem domu, przelatywało później wysokie parkany i szło, gdzie samo chciało: na nowy folwark lub w pole na ścierń. Indyki były śliczne i takie swobodne jak dzikie ptaki. Żadne indyczątko nie zdechło, a co najzabawniejsze, że ta jednorazowa, amatorska próba opłaciła się wspaniale. Trafiłam ze sprzedażą na chwilę jedyną: trwała dewaluacja pieniędzy i kupowano wszystko, co się tylko dało, za każdą cenę. A zaledwie je sprzedałam i wzięłam pieniądze, przyszła zmiana koron na złote i stabilizacja, która zostawiła mi w ręku sumę bardzo pokaźną jak na mnie, którą mogłam zatrzymać i przeznaczyć na bieżące potrzeby. Zajęłam się też przeróbką mleka (które dotąd odbierał Żyd pachciarz), co doprowadziło do znacznego zwiększenia dochodu. Poza tym miałam też bardzo korzystną sprzedaż owoców. W ogóle wykazałam w zakresie domowym więcej zdolności handlowych niż produkcyjnych”9.

Stanisław często wyjeżdżał do Stryja i Lwowa. gdzie brał czynny udział w różnego rodzaju inicjatywach społecznych. Należał do Wydziału Związku Ziemian, był członkiem komitetu Towarzystwa Rolniczego. W Stryju był w wydziale Towarzystwa Rolniczego, w radzie spółdzielni „Rolnik” i w Radzie Powiatowej na razie członkiem, a później mianowany Komisarzem co odpowiadało stanowisku dawnego Marszałka.

 „Parę lat po jednej woj­nie i parę lat przed drugą wojną miał już spore i stałe dochody, tak że mógł zająć się sprawami społecznymi, które też uważał za swój obowiązek. Był zawsze bardzo zajęty i często wyjeżdżał do Lwowa i Stanisławowa. Gospodar­stwem zajmował się pan Bredichin. Wszystkie miasta były bardzo zadłużone i on między innymi zajmował się pomocą w oddłużaniu tych miast. Stanisław był również aktywny w życiu obywatelskim, włączając się w działalność różnych organizacji rolniczych i ogrodniczych” – wspominała córka Stanisława Anna Dzieduszycka-Machnik10.

„Czego nie odmawiał sobie nigdy, to udzielania pomocy tam, gdzie była jakaś bieda, czy to dotycząca spraw ogólnych, czy prywatnych. Na to środki musiały się znaleźć w większej lub mniejszej mierze, tak co do świadczeń, jak co do żmudnych nieraz starań u odnośnych władz” – zapisała we wspomnieniach jego żona Anna11.

Córka Helena zapamiętała: „W Sokołowie w przypadku pożaru u kogoś Tatuś jechał tam z pomocą ze swoją pompą strażacką. Pogorzelcom zawsze dawał drewno na odbudowę a czasem też coś z żywego inwentarza i nim stanęli na nogi dostarczał żyw­ność. Te osoby które jeszcze żyją, do dziś mu to pamiętają”12.

W wolnych od zajęć chwilach lubili spacerować po Sokołowie. Kilka razy udało się im wyjechać na kilka tygodni do Lwowa, Żurawia, Zarzecza czy Zakopanego. Podczas jednego z takich wyjazdów do Lwowa Stanisław kupił żonie maszynę do szycia, która przypadkiem uratowała się z domu w Sokołowie i zawędrowała z nimi po wojnie do Krakowa. Dzięki niej Anna mogła zarabiać na utrzymanie rodziny.

Sokołów; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

W przededniu II wojny światowej Anna z dziećmi wyjechała za radą zaprzyjaźnionego komendanta policji do Zarzecza. 13 listopada 1940 roku dołączył do nich Stanisław. W gościnie u Wandy i Włodzimierza Dzieduszyckich spędzili całą wojnę.

Zarzecze; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

„Około południa tatuś zawołał mnie i Kazia i oznajmił, że po obiedzie wszyscy wyjeżdżamy do Zarzecza wyniku informacji od komendanta policji, że nazajutrz ma być ogólna mobilizacja. Licząc, że mogłyby być zarekwirowane nasze samochody i moglibyśmy zostać bez środków do komunikacji, a tatuś nie chce, żebyśmy w razie wojny zostawali na terenach ruskich. Tak postawiony problem ruski był dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Jak już samochody zostały załadowane za domem i już wszyscy mieli wsiadać, poszłam zrobić ostatnie fotografie domu i tych samochodów ze świadomością „niewiadomego” przed nami. Czekałam na wywołanie filmu, ale film się nie udał”– opowiadała Helena Konopka, najstarsza córka Anny i Stanisława. która w chwili wyjazdu miała piętnaście lat. Jej brat Kazimierz był dwa lata młodszy.

 Od jesieni 1944 roku mieszkali w Jarosławiu w klasztorze u Dominikanów, skąd przeprowadzili się jesienią 1945 roku do kamienicy na placu Deciusza. Stanisław w tym czasie leżał z chorą nogą, ponieważ odnowiła mu się rana z okresu I wojny światowej, do tego doszła gruźlica kości i pojawiło się niebezpieczeństwo gangreny. Nogę trzeba było amputować.

Wyjechali do Krakowa, gdzie zamieszkali na ulicy Gołębiej.

Pokój na Gołębiej; rys. Stanisława Dzieduszyckiego

Mimo wielu przeciwności, z którymi przyszło im się zmierzyć, ogromnej biedy i inwalidztwa Stanisława nigdy nie stracili pogody ducha. Do końca życia mieszkali w Krakowie. Zostali pochowani na cmentarzu w Mydlnikach koło Krakowa.

Ich dom w Sokołowie i całe miasteczko zostało spalone pod koniec II wojny światowej.

*****

Przez cały okres międzywojenny zarządcą i dyrektorem majątku oraz ogromnym wsparciem i przyjacielem Stanisława  i Anny Dzieduszyckich był wspomniany Eugeniusz Bredichin, syn rosyjskiego ziemianina i uchodźca z Rosji po rewolucji 1905 roku, po tym, jak bolszewicy zamordowali mu rodziców13. Po śmierci Stanisława Dzieduszyckiego napisał o nim i o ich wspólnej pracy w Sokołowie wspomnienie, które zamieszczamy poniżej14. Znakomicie oddaje ono realia życia małżonków Anny i Stanisława.

MOJE WSPOMNIENIA O STANISŁAWIE HR. DZIEDUSZYCKIM

„25 listopada 1960 r. w Krakowie na ul. Gołębiej 3 m. 7 zmarł Stanisław hr. Dzieduszycki i pochowany został w Mydlnikach koło Krakowa.

Z kilkunastu Jego byłych urzędników i pracowników oraz setek robotników – byłem na pogrzebie tylko ja.

Odprowadziłem na wieczny spoczynek Szefa, Druha i Wielkiego Przyjaciela, którym był dla mnie w ciągu ponad 30 lat. W swych krótkich słowach chcę wspomnieć moją współpracę z Nim w Jego majątkach, jak również i powiedzieć o Jego pracy, jako właściciela, administratora oraz działacza społecznego.

Otóż, po pierwszej wojnie światowej, jak mnie wiadomo, hr. Stanisław wyszedł z wojska jako major konnej artylerii. Majątki Jego były zdewastowane, zaniedbane i tak jak po wojnie, przeważnie nic nie pozostało z inwentarza tak żywego, jak i martwego.

Hr. Stanisław osiedlił się w majątku Sokołów pow. stryjskiego, wojew. stanisławowskiego, ożeniwszy się z panną Anną Komierowską w Krakowie.

Sokołów liczył trochę więcej jak 1400 mrg. W skład tego gospodarstwa wchodziły grunta Łany Sokołowskie i Dzieduszyce Wielkie. Było około 600 mrg. lasów. Las przeważnie młody, ale w oddziale leśnym „Maślanki” był bardzo dobry drzewostan dębowy. Ziemia – grunta gospodarstwa lekkie, do tego około 190 mrg. nieużytków znajdujących się od mostu na Świcy po obydwu stronach szosy prowadzącej ze Sokołowa do Stryja – aż do lasów i gajówki.

Hr. Stanisław zmuszony był w Sokołowie przeprowadzić reorganizację swoich dóbr, i pomimo, że był synem ordynata poturzycko – zarzeckiego, hr. Tadeusza nie szukał żadnej pomocy ani w ordynacji, ani w bankach, ani u prywatnych osób, a rozparcelował grunta na Łanach Sokołowskich, sprowadzając na ten cel Polaków z Tarnobrzeskiego. Z uzyskanych pieniędzy kupuje folwark Dzieduszyce Małe, leżący przy miedzy ze Sokołowem po drugiej stronie rzeki Świcy. Kupując Dzieduszyce Małe, uzyskuje lepsze grunta oraz łąki i pastwiska. Pastwiska od razu przynoszą dobre dochody, gdyż większość pastwisk wydzierżawia się na wypas bydła na rzeź dla kraju i zagranicę. Na gospodarstwach sadzi się dużo ziemniaków, kupuje się bydło na opas. Skarmia się ziemniaki, część siana i dodaje się paszę treściwą z przerobu własnego młyna w Sokołowie – z tego interesu był również dochód, ale hr. Stanisławowi chodziło przeważnie o obornik, którego tak bardzo potrzebowały grunta Sokołowskie. Zakupuję konie dla Sokołowa i Dzieduszyc Małych, kupuję większą ilość krów, świń oraz narzędzia rolnicze.

Mapa Sokołowa; rys. Stanisław Dzieduszycki

Jak wspomniałem Sokołów miał c-ka 190 morgów nieużytków, które właściwie nic nie dawały, za wyjątkiem kilkunastu morgów b. słabych łąk i tyle takiegoż pastwiska i tutaj hr. Stanisław postanowił przerobić te nieużytki na stawy karpiowe. Część stawów zalewa się wodą ze Sukielu. Na rzece tej miał majątek własną tamę, gdyż posiadał młyn napędzany wodą, zaś reszta stawów zalewała się z wiosennych roztopów z lasów. Posunięcie hr. Stanisława było bardzo słuszne i sąsiedzi ziemianie nie mogli uwierzyć i nigdy nie spodziewali się, że z tych naszych sokołowskich nieużytków można było zrobić piękne stawy, które dają dobre dochody.

Jako przykład w 1929 roku, ja osobiście sprzedawałem w lipcu Bekkendorfowi z Drahobycza karpie (puszczone wiosną jako kroczki) i brałem ni mniej ni więcej jak po 5 zł 10 gr za kg, co w sumie robiło dużo pieniędzy.

Staw, z którego w lipcu były sprzedane karpie zalewało się wodą i wpuszczano do niego wycier karpia. Pewnie, że wycier ten przed wpuszczeniem przechodził przez dwie tak zwane przepustki, gdzie rósł i wzmacniał się, zaś w jesieni z końcem października mieliśmy bardzo ładny narybek od 15 do 22 deka sztuka. Hr. Stanisław nazywał nasze przepustki „przedszkolem”. Interes z nieużytkami tak zainteresował naszych sąsiadów, że rozpoczęli też urządzać stawy, nawet na dobrych gruntach, co właściwie było niedozwolone i niewskazane. Była to po prostu zazdrość, że młody Dzieduszycki potrafi z czego bądź mieć interes i gotówkę, ale zapomnieli o tym, że Dzieduszycki choć myśliwy, ale nie jeździ na polowania za granicę, a zagraniczne polowania p. Wł. Bar. (sąsiad) kosztowały po kilka tysięcy dolarów i po paru latach potrzeba było już „reformy rolnej” dla niego.

Jeżeli już jestem przy rybach i stawach, to muszę stwierdzić, że pomimo, że cena karpia w 1937-38 latach spadała (była głupia konkurencja bankrutujących właścicieli), my sprzedawaliśmy karpie loco grobla lub loco zimochowy od 1,00 do 1,70 zł za kilogram (cena hurtowa).

Obsada naszych stawów składała się z 1 starszego rybaka i 7 młodszych rybaków – stróżów. Starszym rybakiem był Konstanty Zawadzki z powiatu kaliskiego, dobry człowiek.

W latach 1927- 28 został wybudowany dla niego dom mieszkalny i budynki gospodarskie – tam, gdzie mieściły się zimochowy, tarliska, przepustki, kanały, sortownia itd.

W czasie odłowów i zarybiania angażowano do naszych stałych rybaków jeszcze rybaków z miasteczka Sokołów, gdyż w Sokołowie co drugi był rybakiem, a co trzeci szewcem.

Przez grunta sokołowskie przepływały dwie rzeki: Sukiel i Świca. Sukiel wpadał do Świcy na końcu majątku. Hr. Stanisław dzierżawił na rzece Świcy 1 rewir (obfity w pstrągi) i 1 rewir na rzece Sukiel. Rewir na Świcy był właściwie do użytku Jego gości – rybaków sportowców, którzy przyjeżdżali na pstrągi. Spotykałem na tym rewirze ważne osobistości i tak poważne osoby starsze jak b. prokurator z Krakowa pan Gniewosz, oraz zapalonego sportowca i mojego też przyjaciela dyr. koncernu naftowego „Karpaty” z Borysławia, inżyniera Willigiama Gluda, rodem Duńczyka. Ten rewir, jak powiedziałem, był dla znajomych i przyjaciół Państwa Dzieduszyckich, zaś majątek z tego rewiru mało miał zysków.

W 1936 roku zaproponowałem wydzierżawienie kilku rewirów na Świcy i Sukielu. Hr. Stanisław zaakceptował moją propozycję. Przestrzeń rewirów powiększyła się, bo ciągnęła się od Czołhan do Włodzimierzec (koło Żurawna) i na Sukielu blisko od Bolechowa. Założyliśmy odrębną gospodarkę rzeczną. Zaangażowano kilku strażników zaprzysiężonych, a na rybaków powołano grupę rybaków, na której czele stał Bronisław Cisowski ze Sokołowa. Rybacy pracowali na procentach od sprzedaży ryby. Łowiono szczupaki, brzany, kliny i świnkę zwaną popularnie u nas „podustwą”, ze szlachetnych ryb był pstrąg i lipień. Polowy na rzekach trwało od poniedziałku do czwartku, a rybę złowioną przetrzymywało się w zaporach na rzece. W nocy z czwartku na piątek szła sprzedaż tak, aby w piątek rano ryba mogła być na rynkach. Kupcami byli przeważnie Żydzi ze Lwowa, Drohobycza, Borysławia, Stryja, Bolechowa i Doliny oraz pensjonaty z Morszyna Zdroju. Ryba zabierana była samochodami i konnymi wozami, w beczkach (żywa).

Górne rewiry Świcy zarybialiśmy narybkiem pstrąga, który kupowaliśmy w leśnictwie Polanica koło Bolechowa. Gospodarkę stawową, jak i rzeczną b. interesował się osobiście hr. Stanisław. Interes z tych dwóch gałęzi gospodarki był dla Sokołowa b. pomyślny.

W Sokołowie w latach 1924-25 , a później trochę w Niesłuchowie, hr. Stanisław przystąpił do zorganizowania szkółkarstwa, a w 1928 roku szkółki w Sokołowie i Niesłuchowie prosperowały już całkiem dobrze. Głównym ogrodnikiem był Wawrzyniec Nowaczyk, rodem z poznańskiego, bardzo a bardzo pracowity człowiek i dobry fachowiec, ale hr. Stanisław był sam dobrym specjalistą, gdyż tak dobrze znał zagadnienia szkółkarskie, jak znał on – mało było podobnych Jemu.

Panu Nowaczykowi podlegało 12 stałych pomocników, ogrodników, oprócz tego w sezonie dziewczęta z Łanów Sokołowskich i Dzieduszyc Wielkich (około 45 osób), a w czasie naprężonej pracy brało się na dniówkę. Na dniówkach w Sokołowie pracowało po 120 ludzi.

Głównym zadaniem hr. Stanisława w szkółkach było dać dobry, czysty i zdrowy towar i tutaj naprawdę pokazał On swoją pracę opartą o wyżej podane zasady.

W szkółkach sokołowskich główną produkcja było:

  1. dziczki drzew owocowych i róż,
  2. róże krzaczaste i pienne,
  3. byliny;

zaś w Niesłuchowie:

  1. hodowla drzew owocowych,
  2. hodowla drzew i krzewów ozdobnych.

W Niesłuchowie przez kilka lat przed II wojną światową zatrudniał w dziale ozdobnym szkółki p. Stefana Manowieckiego, b. ziemianina z Podola Rosyjskiego, wówczas już poważnie starszy pan, a ogrodnikiem szkółkarskim był wychowanek p. Nowaczyka – p. Mikołaj Chomysz, rodem z Dzieduszyc Wielkich.

W Sokołowie szkółki zajmowały kilkanaście morgów (16), w Niesłuchowie znacznie więcej (60).

Produkcja roczna szkółek sokołowskich przedstawiała się następująco (biorąc rok 1938):

  1. róż krzaczastych – ponad 180 000 sztuk,
  2. róż piennych – ponad 1 200 sztuk,
  3. dziczek drzew owocowych i róż – 200 000 sztuk,
  4. niezliczona ilość różnego rodzaju bylin.

W Niesłuchowie:

  1. drzew owocowych ..…
  2. drzew ozdobnych ……
  3. krzewów ……..

W Niesłuchowie w szkółkach co roku na praktykach było po 6-8 studentów ze szkół średnich i wyższych, a w Sokołowie 2-3, między którymi w 1930 była córka profesora Siemiradzkiego ze Lwowa, bardzo inteligentna i zdolna pani Seweryna. Również w 1926-27 praktykowała b. zdolna, energiczna, dzielna i elegancka p. Maria Komierowska, późniejsza p. Turno ze Słomowa (Poznańskie)15.

Zarząd nasz w Sokołowie wydawał co roku katalogi – cenniki, gdzie podany był dosłowny opis roślin i cena, korektą i sprawdzeniem zajmował się również hr. Stanisław.

Obroty w szkółkach powiększały się i za uczciwą i sumienną pracę p. Nowaczyk dostawał tysiące (premia).

Ekspedycja towaru odbywała się na najbliższą stację dla Sokołowa – Wierczany lub Stryj (17 km i 22km), a dla Niesłuchowa – Zadwórze (9 km).

Szkółki sokołowskie miały również „poboczny” dochód z kwiatów ciętych (róże), które na zamówienie były wysyłane w specjalnie przygotowanych koszach i koszykach do Truskawca, Krynicy, Morszyna i Lwowa. Od czasu kwitnienia aż do 15 września wysyłano dziennie ze Sokołowa od 500 do 3 500 sztuk róż ciętych, w cenie 10 gr sztuka loco Sokołów. Ten „poboczny” dochód był bardzo opłacalny, bo opłacał znaczną część służby w szkółkach, a nawet i w gospodarstwie rolnym.

Handel szkółki prowadziły z firmami ogrodniczymi, jak E. Freege Kraków, Frensch Grudziądz, Kożakowski Toruń, Hoffman Gniezno, Piotr Hoser Warszawa, Anders Poznań i dużo innych, jak i ze szkółkami majątkowymi. (Lubomirski Rozwadów, Branicki Podhorce, Luben…(wyrazy nieczytelne), Łaszów, Czartoryski Żurawno. Jesske Poznańskie i inni).

Kwiat cięty kupowały tylko kwiaciarnie. Niezliczona ilość towaru sprzedawano na zamówienie osobom prywatnym w Poznańskie, Bydgoskie, Gdańskie (Starogard), Lubelskie, Kieleckie, Lwowskie i inne.

Większymi odbiorcami były również parki miejskie i Wydziały Rad Powiatowych, które brały towar (drzewka) na obsadzenie dróg i szos.

Najlepszym interesem była sprzedaż hurtowa. Jako przykład w 1939 w lipcu została zawarta umowa z firmą B. Hozakowski z Torunia na dostawę przez Sokołów w jesieni 54 000 róż krzaczastych i kilkaset piennych, ale niestety w końcu września Sokołów już nie istniał.

Przed wojną, kiedy zboże było tanie, a jednak nakłady na produkcję go często były drogie, to interes ze szkółkami bardzo się opłacał. Pamiętam, jeden raz nam się nie udało sprzedać kilkanaście tysięcy sztuk drzew owocowych (czereśni), a rozeszło się wprost o parę groszy (firma E. Freege, Kraków).

W 1929 roku szkółki sokołowskie i niesłuchowskie wystawiły swój towar na P.W.K. w Poznaniu. Reprezentując naszą firmę przywiozłem z Poznania hr. Stanisławowi:

3 złote medale

4 srebrne medale

2 brązowe medale

za róże, drzewka owocowe i ozdobne oraz za dziczki drzew owocowych i róż.

Z każdym rokiem szkółki nasze rozwijały się coraz lepiej i zajęły jedno z najlepszych miejsc w kraju.

Przed wojną dużo ziemian przerzuciło się na szkółki, jednak nasze dawały lepsze rezultaty, dzięki jakości towaru.

Pamiętam u wszystkich niemal właścicieli ziemskich była zatrudniona dość wielka administracja, składająca się z całych grup dyrektorów, inspektorów, sztabu księgowych itd. i całe to towarzystwo zjadało przeważnie całą produkcję swych zakładów. My zaś w Sokołowie pracowaliśmy z hr. Stanisławem we dwójkę, nie licząc kancelarii.

W 1939 roku Sokołów już posiadał około 250 odmian róż, co roku sprowadzaliśmy nowe odmiany, swoją drogą drogo płaciliśmy za to, ale się to opłacało.

Przy pałacu sokołowskim był wielki park z najrozmaitszymi odmianami drzew. Samych dębów w parku było 24 odmiany, gdzie każdy dąb miał inne ulistnienie, a cudne srebrne świerki były ozdobą, jak również i azalea pontica i dużo, dużo innych drzew i krzewów.

W sezonie letnim z Truskawca i Morszyna (zdrojowiska) przyjeżdżało dużo wycieczek autokarami i samochodami. W 1938 r. w lipcu w jednym dniu tylko odwiedziły Sokołów dwa duże autokary i 19 samochodów.

Takie najazdy były uciążliwe, szczególnie dla mnie, bo wycieczki te zabierały dużo czasu, ale dla reklamy i dobra majątku trzeba było być grzecznym i bardzo uprzejmym i jak mówił hr. Stanisław „Bredichinowi to dobrze się udaje”.

Hr. Stanisław był wielkim miłośnikiem ptactwa i w parku sokołowskim od strony rzeki Sukiel na wysokich świerkach był rezerwat czapli. Tym rezerwatem opiekował się sam osobiście hr. Stanisław. Jego również interesowało życie i wędrówki ptaków. Młode czaple pamiętam obrączkowaliśmy raz z końcem maja. Zaobrączkowaliśmy kilkanaście czapli, a w sierpniu jedną z tych zaobrączkowanych zabito na stawach w Osiecku koło Oświęcimia. W 1936 roku w czerwcu zaobrączkowałem z inżynierem Gołdą z Łotatnik kilka myszołowów w naszym lesie już w jesieni jeden z nich był zabity w Bułgarii w wiosce Tatare – Machale.

Pamiętam jak nasz stary rybak Zawadzki, któremu na stawach bardzo dokuczały czaple przyszedł do parku i zastrzelił 47 sztuk i był bardzo dumny ze swego czynu jako myśliwy. Hrabiego nie było w domu. Wieczorem przed pałacem Zawadzki rozłożył swoje „trofea” i w tym czasie nadjechał hr. Stanisław – aż się zmienił zobaczywszy tyle zabitych czapli – jego ptaków, spokojnie podszedł do Zawadzkiego, uśmiechnął się i powiedział „Stary! – ładnie strzelacie, ale więcej proszę tego nie robić!”

Lasy również interesowały go, jak tu w Sokołowie tak i w Niesłuchowie, każdorazowe plany zalesienia, plany wycinki musiały mieć aprobatę hr. Stanisława.

Samo gospodarstwo rolne z roku na rok podwoiło produkcję. Mając częściowo lekkie grunty trzeba było używać różnego rodzaju zabiegów agrotechnicznych, układać umiejętnie dobre płodozmiany. Ja zastałem po moim przyjeździe do Sokołowa jeszcze orki w woły, teraz to śmiesznie by wyglądało, ale było trudno i tak musiało być. Jednak i tutaj hr. Stanisław dobrze wychodził, gdyż kupował w zimie tanio woły na opas. Dwa miesiące żywiliśmy normalnie, a potem całą wiosnę, lato i jesień pracowały, a po robotach odstawialiśmy je na opas i po 3 miesiącach były w takiej kondycji, że szły w sprzedaży w I klasie.

Taka kalkulacja w tym czasie opłacała się hr. Stanisławowi. Folwarki sokołowskie posiadały też dość koni roboczych – typ galicyjski – chłopski, bardzo wytrzymałe i silne. Wyjazdowe konie były rasowe, pamiętam cudną arabkę „Zośkę”, którą później odesłano do Niesłuchowa na matkę.

Hr. Stanisław bardzo mało używał koni wyjazdowych, jeździł przeważnie samochodem, a samochodów osobowych w Sokołowie było dwa i jeden w Niesłuchowie.

Majątek Sokołów posiadał młyn i może było jedyne zmartwienie Hrabiego, gdyż nie mogliśmy znaleźć uczciwych młynarzy i dlatego hr. Stanisław kazał mi wydzierżawić młyn.

W 1929 roku kupiono traktor „Fordson” z towarzyszącymi mu urządzeniami do Sokołowa, a nieco później do Niesłuchowa.

W czasie międzywojennym było dużo inwestycji tak w Sokołowie jak i w Niesłuchowie. Za moich czasów w Sokołowie postawiono:

  1. stajnie,
  2. spichlerz,
  3. warsztaty,
  4. budynek mieszkalny na trzy rodziny,
  5. budynki gospodarcze do tego domu (4),
  6. budynek (b. ładny dom) mieszkalny dla rybaka,
  7. budynki gospodarcze do domu rybaka,
  8. spory dom koło pałacu (kuchnia, pralnia, piwnice, mieszkania dla gospodyni i służby pałacowej),
  9. szklarnie,
  10. wielką szopę i pakownię (szkółki).

Z kapitalnych remontów:

  1. biuro – kancelaria,
  2. chlewnia,
  3. pokryto blacha miedziana pałac.

Hr. Stanisław nie lubił zmieniać u siebie w majątku służby, ale jednak zmuszony był w Sokołowie robić zmiany i za mnie w Sokołowie zmienił trzech rządców (Dobrzański Telesfor, Mazurek Tomasz i ostatnim był Zawisza Stanisław rodem z Zarzecza).

Niesłuchów i przynależny do niego folwark Żelechów Wielki i Mały, Spas i inne grunta, przedstawiały gospodarkę wyłącznie rolną, gdyż posiadały dobrą ziemię (powiat Kamionka Strumiłowa i częściowo Złoczów). Ja nazywałem Niesłuchów „Ukrainą”.

Po pierwszej wojnie światowej Niesłuchów był również zdewastowany. Trzeba było dużo nakładów i inwestycji, tak że prawie 10 lat cały dochód z gospodarstwa był wkładany w majątek. Hr. Stanisław słusznie trzymał się zasady „nie damy majątkowi – majątek nie da nam”!

Administracja Niesłuchowa wg mnie była trochę za duża, pomimo tego zatwierdzenie planów gospodarczych i projektów musiało być zatwierdzone przez Hrabiego. Kontrola i główny księgowy mieszkali w Sokołowie i dlatego Sokołów był „Centralnym Zarządem Dóbr”. W Niesłuchowie inwestycji było również b. dużo. Zasługuje na podkreślenie wybudowanie całej ulicy domów dwurodzinnych dla służby folwarcznej, ogródki ogrodzono siatką, ulicę wybrukowano, założono nawet chodnik – to było dobrych 30 lat temu. Hr. Stanisław zrobił to dla służby, co dopiero dziś robią Państwowe Gospodarstwa Rolne. Ja widziałem, że sąsiadom nie bardzo te posunięcia się podobały.

Urodzaje i produkcja rolna były bardzo wysokie, a gospodarka co rok była lepsza. Mieliśmy krowy, które dawały po 32 litry mleka, a rekordzistka 38 litrów (zarejestrowana w Związku Hodowców). Rasa nizinna, czarna.

W Niesłuchowie za moich czasów zmieniło się trzech dyrektorów:

  1. Kostecki Antoni, rodem z Cieszacina, pow. Jarosław, ze szkoły rolniczej w Bereźnicy pow. Stryj;
  2. Szultis Stanisław, – dublańczyk, syn wojewody śląskiego w 1923r. (Antoni Szultis – wojewoda);
  3. Małecki Juri – syn ziemianina z Tarnopolskiego, dublańczyk (ostatni dyrektor, był do końca września 1939).

Reszta służby urodziła się, wyrosła, została wyuczona jeszcze przez ojca Hrabiego i pracowała bardzo długo, tak na przykład Jan Nowosad z Żelechowa był rządcą ponad 35 lat, a magazynier (zapomniałem nazwisko, wiem że stary Piotr) ponad 40 lat.

W 1932-34 latach przyszedł ogólny kryzys krajowy (gospodarczy). Zasadniczo kryzys ten naszych majątków nie dotknął. Majątki nasze wywiązywały się dobrze. Podatki płacono terminowo, Kasy Chorych nawet naprzód, służbę wypłacano, zaległości nie było nigdy tak w Sokołowie, jak i w Niesłuchowie. Mieliśmy jako Centralny Zarząd małe zobowiązanie w Galicji w Kasie Oszczędności, które zostało uregulowane w 1937 r. (Lwów).

W czasie kryzysu w Niesłuchowie – otwarcie powiem – ze względów politycznych rozparcelowaliśmy około 100 morgów, natomiast w Sokołowie ze względów ekonomiczno-gospodarczych kupiliśmy ponad 100 morgów od pana Edgara Simona z Bursan, pięknych łąk, leżących przy rzece Świcy, a sąsiadujących łąkami w Dzieduszycach Małych.

Ale, jak zwykle ale, kryzys ten dał się odczuć hr. Stanisławowi i mnie, a może najwięcej przeżywała go żona Hrabiego – Pani hr. Anna.

Hr. Stanisław lekką ręką podpisywał weksle dla swych krewnych, którzy w czasie kryzysu załamali się gospodarczo, a Hrabia jako żyrant musiał ponosić tego konsekwencje. Zaskarżone weksle wynosiły 80 000 zł (Bank Zachodni Warszawa), a weksle 35 000 zł. (Bank Spółki Zarobkowych – Lwów), no i inne drobniejsze i tutaj trzeba było dobrze zwijać się… Jednak wszystko było załatwione przez pożyczających. Ja to osobiście przeżywałem z bólem w sercu i hr. Stanisław później przyznał mi rację, że nie trzeba podpisywać weksli nawet krewnym.

Z hr. Stanisławem współpracowałem przed wojną kilkanaście lat. Hrabia był bardzo energicznym, zdecydowanym, wszechstronnie wykształconym rolnikiem, cieszącym się dobrą opinią w urzędach państwowych oraz wśród ziemian Małopolski, jak również wśród swych pracowników i robotników, był b. dobrym i równocześnie wymagającym wykonania Jego poleceń. Dla służby był naprawdę dobrym i sprawiedliwym ojcem.

Pamiętam, jak chłopi z Dzieduszyc Wielkich i Małych (Hatajło i Feryszyn) powiedzieli: „Aby wsi grafy buły taki, jak nasz graf Dzieduszycki – bułoby dobre wsim na świti”.

Lubił uczciwych ludzi i sam był wysoko uczciwym człowiekiem. Jednego razu byliśmy na stawach, rybak Zawadzki ważył i wydawał ryby woźnicy jednego z kupców z Drohobycza. Coś nie podobało się woźnicy, który przerwał ważenie i sam starował wagę. Hr. Stanisławowi podobało się postępowanie woźnicy i powiedział „ dobrze robicie, tak zawsze trzeba dbać o swoje i swego pracodawcy, wyjął z kieszeni 20 złotych i dał woźnicy na piwo, a Zawadzki usłyszał potem parę nieprzyjemnych słów.

Hr. Stanisław nigdy nie odmówił żadnemu człowiekowi w biedzie i nie dziwne, że drzwi do Niego nie zamykały się. Trzeba przyznać, że nie wszystkim chłopom było dobrze przed wojną i dlatego temu słomy, temu siana, drugiemu na krówkę gotówkę „aby diti waszi mały mołoko”, na przednówku biedota szła po zboże, a hr. Stanisław tylko pisał kartki do swych rządców – wydać, wydać i wydać!

Pamiętam u mnie w kancelarii o rozmowie z podwładnym leśniczym p. Sawczyńskim (Rusin), który opowiadał Hrabiemu o wszystkim, że jest dobrze, ale ma zmartwienie, bo córka mu zachorowała na gruźlicę i trzeba ją leczyć. Hr. Stanisław wyjmuje książeczkę czekową, wypisuje czek na 400 zł. i podaje p. Sawczyńskiemu: „Niech córka zaraz jedzie do sanatorium, potrzeba będzie jeszcze gotówki to proszę mnie zawiadomić”.

Głównemu księgowemu urodziło się dziecko – zostawia czek na jego biurku. Rządcy Dobrzańskiemu za ratowanie stawów w czasie silnej powodzi w 1927 roku – zostawia czek na 800 zł, też na biurku Dobrzańskiego. To samo i tak samo pomagał i służbie folwarcznej. Można by było przytoczyć dużo faktów dobroczynności i wyrozumiałości hr. Stanisława.

Ostatnie 7-8 lat przed wojną bardzo dużo pracował społecznie, bywało tak, że tygodniami nie widziałem się z nim, był naprawdę gościem w domu. Przyjeżdża do domu i mówi do szofera „Michałku kochany, ale jutro raniutko do Stanisławowa”. Michałko to był w młodości chłopak stajenny w Niesłuchowie, rówieśnik Hrabiego, potem szofer, oddany był hr. Stanisławowi. (Michał Matwijiw z Żelechowa, zmarł w 1942 lub 1943 na astmę w Żelechowie).

Hr. Stanisław, jak mnie pamięć nie zawodzi, był zaangażowany w pracach społecznych w następujących instytucjach:

  1. niemal we wszystkich gminach gdzie leżały jego majątki był radnym, członkiem komisji rolnych, przewodniczącym rad szkolnych, akcji katolickiej itd.;
  2. w powiatach: członkiem Rady Powiatowej, członkiem różnych komisji rolnych,. członkiem Zarządu Kas, członkiem zarządu Czerwonego Krzyża i innych instytucji;
  3. członkiem Zarządu Małopolskiego Towarzystwa Rolniczego we Lwowie;
  4. brał czynny udział we Lwowskiej Izbie Rolniczej;
  5. członek Wojewódzkiej Komisji Odwoławczych we Lwowie i Stanisławowie;
  6. brał udział w posiedzeniach Komisji Rolnych Ministerstwie w Warszawie;
  7. członkiem w Stowarzyszeniu Szkółkarskim w Warszawie;
  8. członkiem w Stowarzyszeniu Rolników z wyższym wykształceniem w Warszawie;
  9. członek Związku Rybackiego;
  10. był członkiem Hodowców Bydła;
  11. oraz jeszcze kilku drobnych miejscowych stowarzyszeń i instytucji, które nie mogły być bez Hrabiego, gdzie był prezesem lub członkiem.

Praca społeczna była bardzo męcząca dla Niego, ale nigdy nie narzekał.

W 1936 lub 1937 roku był odznaczony złotym Krzyżem Zasługi za działalność społeczną i gospodarczą.

W powiatach i gminach czasem zastępowałem Jego i wtedy Hrabia był trochę w domu, ale odpoczynku miał mało, gdyż pochłaniała (go) praca administracyjna.

W 1937 roku ofiarował dom w Sokołowie dla Stowarzyszenia Akcji Katolickiej oraz dał kilka morgów ziemi pod budowę nowej szkoły piętrowej w Sokołowie. Zatrudnił przez całe lato cegielników w Dzieduszycach Małych (p. Tręt – cegielnik z Kamionki Strumiłowej), gdzie wypalano cegłę (za darmo, Hrabia płacił) dla nowo budującej się szkoły. Przy tej sposobności zaznaczyć muszę, że Dziadek Jego ordynat hr. Włodzimierz 10 sierpnia 1866 roku również ofiarował plac pod starą szkołę w Sokołowie. Przy budowie starej szkoły zasłużył się ówczesny rządca Sokołowa p. Pietruski ks. Szamota.

Hr. Stanisław dużo przyczynił się materialnie do budowy nowej plebani w Sokołowie. W jednym z aktów znajdujących się wówczas w parafii było podane, że parafia w Sokołowie była założona w 1520 roku, zaś historia Sokołowa jest znacznie starsza. W parafii znajdowała się kronika zaczęta od r. 1647, pisana łaciną, a od 1846 po polsku.

W pierwszych dniach wojny hr. Stanisław był wyznaczony na kierownika zaopatrzenia powiatu stryjskiego i tylko raz zdążył przyjechać do Sokołowa i więcej już w Sokołowie nie był. Rodzina z hr. Anną wyjechała do Huty i Niesłuchowa.

Hr. Stanisław był bardzo dobrym patriotą, przykład: około 20 września (1939) byłem w Stryju, gdzie w urzędzie wypłacano za pobrane konie nasze do majątku do wojska. Było to kilkanaście tysięcy złotych, ja spotkałem hr. Stanisława, prosząc Jego, aby zabrał swoje pieniądze, bo wojna jest wojną i Niemcy już blisko Przemyśla. Dostałem dosłownie taką odpowiedź: „Genio! To byłoby nieładnie zabierać pieniądze z Banku czy PKO wtenczas, jak Państwo prowadzi wojnę, jeżeli panu niepotrzebne, to proszę je złożyć w Banku”. Posłuchałem, ale za trzy dni byli Niemcy. Z Hrabią spotkałem się w listopadzie w Zarzeczu i wręczyłem mu kwit na złożone pieniądze i tym samym polecenie Jego było wykonane (dn. 20.9.1939). Odebrawszy kwit, powiedział do mnie: „Dziękuję p. Genio!”

Współpracując przez długie lata, dużo się nauczyłem i teraz po wojnie, pracując i administrując (aż do pójścia na emeryturę 30.6.60) dziesiątkami tysięcy ha w Państwowych Gospodarstwach Rolnych – te wszystkie doświadczenia nabyte od hr. Stanisława były dla mnie b. korzystne.

P. Dzieduszycki, gdyby nie przyszła wojna, miał jeszcze dużo różnych planów, ale niestety nie udało się nam je zrealizować.

Hr. Stanisław był w pełnym słowie arystokratą, ale nigdy nie dał odczuć wyższości swego pochodzenia. Do chłopów zawsze mówił: „my wszysci urodyły si jednakowo”. Był wysoko religijnym, kochał i lubił swą żonę i dzieci. W Jego życiu dużo pomagała mu żona hr. Anna, która była rozumnie oszczędna, równie religijna i gospodarczo zaradna. Cześć Jej, że od roku 1939 potrafiła z hr. Stanisławem, który był już chory – dać dzieciom należyte wykształcenie. Hr. Anna była dobrą gwiazdą przewodnią w Jego życiu. Pochodzi z dobrej rodziny ziemiańskiej, sama kierowała wychowaniem dzieci, których przyuczała nawet do trudnych momentów życia. Myślę, że dzieci Jej teraz są wdzięczne.

Ostatni raz w życiu odwiedziłem hr. Dzieduszyckiego w Krakowie w lutym 1947, który był i pozostał do samej śmierci wielkim Druhem i Przyjacielem dla mnie”.

Eugeniusz Bredichin

 

 

 

  1. Anna (1859-1917) była córką Włodzimierza Dzieduszyckiego. Wyszła za mąż w 1879 r. za Tadeusza Dzieduszyckiego (1841-1918), syna Kazimierza Dzieduszyckiego. Mieli siedmioro dzieci: Róża (1880-1964), Paweł (1881-1951), Klementyna (1883-1968), Włodzimierz (1885-1971), Stanisław (1888-1960), Maria (1893-1918), Kazimierz (1899-1924).
  2. Mieli pięcioro dzieci: Annę, Anielę (1887-1939), Piotra (1899-1990 ), Pawła (1900-) i Marię (1904-1996)
  3. Stanisław Matkowski był synem Juliusza Matkowskiego, który był bratem Róży z Matkowskich Dzieduszyckiej – żony Kazimierza i matki Tadeusza.
  4. Wspomnienia Anny z Komierowskich Dzieduszyckiej, Wspomnienia dzieci Anny i Stanisława Dzieduszyckich oraz wspomnienia Eugeniusza Bredichina nie zostały opublikowane i znajdują się w archiwum rodzinnym.
  5. M. Misków umarł w zimie 1923 roku; cytat za: Wspomnienia Anny z Komierowskich Dzieduszyckiej.
  6. Wspomnienia Stanisława Dzieduszyckiego; rękopis znajduje się w archiwum rodzinnym.
  7. Za: Wspomnienia dzieci Stanisława i Anny Dzieduszyckich.
  8. Michał Matwiejów pochodził z Niesłuchowa, gdzie był chłopcem stajennym u rodziców Stanisława. Jeździł powozem, później był szoferem. Z biegiem czasu stał się bliskim przyjacielem dla Anny i Stanisława. Kiedy wybuchła II wojna światowa, z narażeniem życia wywiózł Annę z dziećmi do Zarzecza.
  9. Wspomnienia Anny Dzieduszyckiej; za: A. Dzieduszycka-Machnik, Miasteczko, którego już nie ma, PAN 2013, s. 135
  10. Za: Wspomnienia dzieci Stanisława i Anny Dzieduszyckich.
  11. Za: A. Dzieduszycka-Machnik, Sokołów koło Stryja, s. 130.
  12. Za: Wspomnienia dzieci Stanisława i Anny Dzieduszyckich.
  13. Inżynier Wieleżyński, który był dyrektorem Gazoliny (firma eksploatująca ropę naftową) polecił go Stanisławowi Dzieduszyckiemu. Początkowo był szoferem, potem administrował całym majątkiem. Po wojnie pracował w kilku PGR-ach i zawsze podkreślał, że tak dobrze sobie radzi dzięki wiedzy i doświadczeniu nabytym w Sokołowie. Ożenił się z dyrektorką szkoły w Sokołowie i okupację spędzili koło Zarze­cza w folwarku Rożniatów. Po osiągnięciu wieku emerytalnego osiadł w Świeciu nad Wisłą, tam umarł i został pochowany; za: Wspomnienia dzieci Stanisława i Anny Dzieduszyckich.
  14. Rękopis wspomnienia E. Bredichina znajduje się w archiwum rodzinnym.
  15. Siostra żony hr. Stanisława.