We wspomnieniach Anny z Komierowskich Dzieduszyckiej (1897–1967)1 znajduje się niewielki ustęp, w którym autorka opisała swój roczny pobyt w szkole w Brugii, do której przyjechała we wrześniu 1913 roku „dla dokończenia swego wykształcenia”. Była już po maturze i pobyt w nowoczesnym zakładzie miał na celu naukę języków. Nie mamy jeszcze pewności, do której szkoły trafiła Anna, ale wszystkie wymienione przez nią szczegóły wskazują, że była to najprawdopodobniej instytucja prowadzona przez siostry w angielskim klasztorze przy ulicy Carmersstraat 83/85. Klasztor, którego angielska nazwa brzmi The English Convent, działa w tym samym miejscu od prawie czterech stuleci i chociaż siostry nie prowadzą już szkoły, nadal z radością przyjmują gości, którym opowiadają o swojej działalności.
Opowieść Anny:
Pierwszego dnia w pensjonacie „Le Couvent Anglais” był dzień wolny huczący gwarem dziewczynek jak w ulu. Około połowa Belgijek, dość ciężkich i ospałych (zwłaszcza Flamandki), jedna czwarta Angielek, a reszta po kilka różnych narodowości. Najruchliwszym i najbardziej szumiącym elementem były (wbrew utartym wyobrażeniom) Angielki: sympatyczne, prostolinijne i śmiałe, a mało bystre w nauce. Tego dnia ich grupa poczuła jakąś sympatię do mnie i zaanektowała mnie. Prędko to minęło potem. Były pociągnięte jakimiś walorami zewnętrznymi, a później spostrzegły moją małomówność i zostawiły mnie. (…) Tego pierwszego dnia w sali rekreacyjnej puszczono gramofon. Były na końcu hymny narodowe, na które się wstawało: belgijski, francuski, wreszcie angielski. Cała grupa Niemek ostentacyjnie na niego nie wstała. Trzeba było widzieć furię Angielek na tę obelgę. Wyładowały ją potem, jak grano hymn niemiecki. Na końcu hymn Austrii. Byłam jedyną jej obywatelką między obcymi, ale nie przyszło mi nawet na myśl wstać, podobnie jakby było w Krakowie. Czemu nie wstajesz? – krzyczały Niemki, to twój hymn. – Jestem Polką a nie Austryjaczką. Niemki nadreńskie były sympatyczne, przeciwnie niż Prusaczki, których było mniej. Po tym incydencie martwiłam się, że teraz cały rok będzie wojna między Angielkami i Niemkami. Tymczasem już na drugi dzień wszystko było zapomniane. Przedmioty szkolne nie były trudne, dużo znałam z tego materiału. Mimo to miałam przeważnie złe noty, nie tyle z niedbalstwa, co z nieświadomości czego właściwie ode mnie chcą w tej całej szkolnej nauce, tak różnej od indywidualnej w domu. Nasza mistrzyni uważała mnie za b. zdolną i chciała się mną zająć szczególnie, ale to jakoś nie poszło. Gdy przemawiała do mnie, jej argumenty wydawały mi się tak niedostosowane do rzeczywistości, że aż zabawne. (…) Mimo to na końcu wdrukowano mnie między wyróżnionymi w paru przedmiotach (zdaje się historia, matematyka – no i angielski). Czytano tego roku w naszej klasie jedynie moje zadanie o „Księdze Dżungli”. Polki miały tam zawsze opinie najzdolniejszych i tego roku była tam bardzo zdolna M. Hirszman z Warszawy. Prócz niej z Polski była Cesia i Ela Żółtowskie i Marynia Drucka-Lubecka z Bałtów. Gdy przyjeżdżał ktoś z krewnych do Bruges, można było z nim wyjść do miasta. Cudowne zdarzenie: cukiernia, prezenty, ale i miasto śliczne: senne łabędzie, zdziczałe, setkami na kanałach, większość budynków gotyckich, klejnoty sztuki, folklor flamandzki z koronkarkami pracującymi na progach domów, wszędzie zapach mydła szorowanych bez końca posadzek kamiennych.
(…) Przełożona pensjonatu była niepopularna, gdyż nastała po innej ukochanej przez pensjonat, której ja już nie poznałam. Jej oficjalny tytuł był „Chere mere”. Chodziło się do niej obowiązkowo co jakiś czas na rozmówki – co przyjmowałam z filozoficzną rezygnacją. Raz miałam przykrą przeprawę. Powstały jaskrawe pozory, że oszukiwałam pisząc egzamin z historii – co w rzeczywistości nie zaistniało – choć zawiniłam pogwałceniem surowych przepisów. Taka rzecz, jak oszukiwanie przy lekcjach, podpowiadanie, wykłamywanie się nie istniało. To była wspaniała strona tej atmosfery. Egzamin unieważniono. Nie zdobyłam się na wytłumaczenie tego, tylko milczałam. Bo bałam się, że mi nie uwierzą, gdy nie mam jak tego dowieść. Mimo że ten rok spędziłam tak biernie, wiele mi dało w użytkowaniu umysłu to zetknięcie z elementami tak nowymi i różnorodnymi.
Bardzo przyjazne były wakacje (nie tylko na Boże Narodzenie w Paryżu) ale i Wielkanocne, gdzie tylko kilka panienek z dalszych stron zostało w pustym klasztorze w śliczną pogodę wczesnej wiosny. Zawsze przypomina mi się to, gdy zakwitną „dafodile” (narcyze), których był wtedy pełny ogród w obrębie murów klasztoru. Także śpiewane po łacinie litanie do Wszystkich Świętych podczas szybkiej procesji w tym ogrodzie, z fruwającymi welonami sióstr, z rytmem śpiewanych odpowiedzi „Te rogamus Domine”, jakimś skocznym i wiosennym.
W jaki sposób angielskie zakonnice znalazły się w Brugii? Podczas prześladowań w Anglii (XVI w.), klasztor kanoniczek św. Urszuli w Leuven w Belgii otrzymał tak wiele angielskich powołań, że w 1609 roku założono tam pierwszy „angielski klasztor”zakorzeniony w regule św. Augustyna. W 1629 roku pięć sióstr z Leuven przybyło do Brugii i osiedliło się w tzw. „Nazarecie”, czyli domu przejściowym dla pielgrzymów. W 1650 roku powstał pełnoprawny klasztor.
Z powodu rewolucji francuskiej siostry zostały zmuszone do ucieczki do Anglii w 1794 roku. Stało się to pod przewodnictwem przeoryszy Matki Marii Augustyny More, dalekiej krewnej Tomasza More’a. Zatrzymały się w Hengrave Hall (Suffolk), ale w 1802 roku zdecydowały się powrócić do Brugii. Wspólnota otrzymała wówczas nazwę „English Convent”. Wtedy też przywieziono z Anglii portret Tomasza More’a, wykonany przez Hansa Holbeina, wraz z niektórymi kośćmi More’a, które były przechowywane w drewnianej ramie portretu. Obie te rzeczy są nadal przechowywane jako relikwie.
Od samego początku przy klasztorze działała szkoła, której celem było zapewnienie edukacji religijnej anglojęzycznym dziewczętom z różnych krajów. Później stała się „szkołą kończącą”, w której dziewczęta, głównie z belgijskiej szlachty i wyższej klasy średniej, otrzymywały francuskojęzyczne nauczanie. W 1973 roku szkoła została zamknięta i przekształcona w pensjonat. Nazwa „Nazareth” została zachowana dla domu gościnnego.
Klasztor jest dobrze zachowanym, otoczonym murem, kompleksem z unikalnym kościołem kopułowym i przestronnym XIX-wiecznym ogrodem krajobrazowym. Jest również domem dla społeczności kanoniczek, które zawsze poświęcały się edukacji dziewcząt.
Zabytkową kaplicę można zwiedzać codziennie, a z tyłu kaplicy można oddać cześć relikwii świętego Tomasza More’a (1478–1535) – kręg szyjny i portret zostały podarowane przez rodzinę More’a.
W klasztorze znajdują się księgi, w których spisane są wszystkie uczennice. Z niecierpliwością czekamy na potwierdzenie, czy wśród nich była również Anna Komierowska. Zapraszamy do obejrzenia zdjęć zrobionych podczas naszego rodzinnego śledztwa.
- Żona Stanisława Dzieduszyckiego (1888–1960). ↵